Boję się trochę pisać tego typu post na bloga, ponieważ będzie to jedna z tych notek, która napisana zazwyczaj jest pod wpływem emocji. Kolejnym zmartwieniem jest to, czy ktoś kto to przeczyta zorientuje się o co mi chodzi, bo mogę mieć problemy ze składnym ułożeniem tego co chcę tutaj przekazać, w taki sposób, żeby wszystko było poukładane po kolei i w pełni zrozumiałe. Ale! do odważnych świat należy, dlatego nie będę się hamować. Po to właśnie założyłam tego bloga, więc nie przedłużając przechodzimy do konkretów.
Święta wielkanocne. Kolejne święto, które zaraz po świętach Bożego Narodzenia jest pełne... czego? Miłości? Rodzinnej atmosfery? Dobre sobie. Może i tak udajemy siedząc już ze wszystkimi przy stole, ale czy tak jest napewno? Zacznijmy od początku. Moja historia wygląda tak. Studiuję w mieście oddalonym od swojej miejscowości o jakieś pięćdziesiąt kilometrów. Pociągi tu nie dojeżdżają, a droga autobusem to dobra godzina wyjęta z mojego życia. Oczywiście przed przyjazdem do domu, posprzątałam swoje mieszkanie studenckie, co by nie zostawiać bałaganu na całe święta. Zazwyczaj wracam do domu na weekend z myślą odpoczęcia od codziennych obowiązków, które mam w moim życiu studenckim (nie ma ich mało, żeby nie było). Powrót na święta nie zapewnia mi tego typu spokoju, ponieważ święta to święta - więcej wyjaśniać nie trzeba. Jednym zdaniem masa roboty. Ale kurde, bez przesady! Nie chcę wyjść tutaj na jakąś niewdzięcznicę czy coś w tym stylu, ale nie macie czasem wrażenia, że wasze mamy czasem przesadzają?
Zacznijmy od fundamentu tego zamieszania, a mianowicie świątecznych potraw. Z racji, że w domu mieszkamy w pięć osób (czyt. ja, rodzice i rodzice mojej mamy), zawsze jest chaos. Zazwyczaj, wolę się nie zbliżać do kuchni, ponieważ tam stacjonuje babcia z mamą. Ale niestety, to by było zbyt piękne, żeby było prawdziwe, więc do kuchni zawsze wchodzę po wypiciu melisy. Dobra, to był żart, ale prawdą jest to, że zawsze najpierw wolę uzbroić się w cierpliwość. Mama ma w nawyku wrzucania mi na głowę 2423534 rzeczy do zrobienia NA RAZ, a trzy minuty później jest zła, bo jeszcze ze wszystkim nie skończyłam. Kto ma podobnie? No nic. Robię wszystko bez najmniejszego zająknięcia, ALE, to i tak nie chroni mnie przed kolejną wiązanką jak to ogórek jest pokrojony źle, jak to użyłam nie tego noża co trzeba, czy też inne pierdoły, o które tylko wpadnie mojej mamie mnie posądzić. Najśmieszniejsze jest jednak to, że jest to cecha pokoleniowa, ponieważ, moja babcia w stronę mojej mamy zachowuje się zupełnie tak samo! Dlaczego tak się dzieje? Nie mam pojęcia. Pomijam fakt, jak to obie są bardzo zmęczone, chociaż nikt nie kazał im przygotowywać całej tony jedzenia, której i tak nie damy rady zjeść i męczymy te resztki przez kolejny miesiąc. Brzmi znajomo? W Boże Narodzenie jest tak samo, wiem.
Kolejna kwestia, wiosenne porządki. Nie wiem, skąd mojej mamie ubzdurało się twierdzenie, że to ja jestem od sprzątania. Rozumiem, dziadkowie, emeryci, starsi, nie mogą się przemęczać. Wszystko jasne. Ale dlaczego są tacy tylko wtedy, gdy trzeba sprzątać? Na codzień to bardzo żwawa para starców. Tata z kolei jest pracownikiem fizycznym, więc gdy tylko ma wolne w pracy, odpoczywa ile może. Kolejny argument mojej mamy, że nikt inny w tym domu poza mną, nie może chociażby umyć podłogi. A mama? Ona napracowała się przecież w kuchni. Ja tam im tylko przeszkadzałam. Znaczy, tak daje mi do zrozumienia. Zazwyczaj w tym momencie lituje się nade mną tata i dzielimy obowiązki na nas dwoje.
Dzień świąt. Dla mnie wygląda tak samo jak każdy inny. Jest tyle samo pracy o ile nie więcej, tylko po to, żeby rano usiąść przy stole, przy wielkanocnym śniadaniu, zjeść po jajku i udawać, że ostatnie kilka dni kłótni nie miały miejsca, oczywiście, wracając do nich zaraz przy sprzątaniu po śniadaniu. Idiotyzm? Mało powiedziane.
Dlatego właśnie uważam, że świąteczna atmosfera to przereklamowana, nadmuchana przez media maszynka do zarabiania pieniędzy. Osobiście wolę zwykłe weekendowe powroty do domu gdzie nie ma całego tego chaosu, szumu i wojny o nic, a jest miła atmosfera i odpoczynek dla każdego. Moja mama, pomimo tego jak się zachowuje w takie dni jak Wielkanoc, jest niesamowitą kobietą, i nie zamieniłabym jej na nikogo innego. Jestem szczęściarą, że ją mam i wiem, że w takie dni jak te muszę po prostu zacisnąć zęby i przetrwać, bo pod koniec dnia, kocham ją jak nikogo innego. Tatę tak samo. I dziadów. I całą moją rodzinę. I mam nadzieję, że wy też doceniacie swoich najbliższych, bo to najważniejsze.
Z tego miejsca, chciałabym Wam wszystkim, którzy to czytają, a wiem, że jest was niestety niewielu (o ile w ogóle istniejecie), wesołych świąt wielkanocnych, spędzonych w gronie najbliższej rodzinny i mam nadzieję, że bez tej całej otoczki, którą opisałam wyżej.
Takich postów jak ten, będzie zapewne więcej, ponieważ jest mi lżej na sercu jeśli je tutaj napiszę. Nie wiem czy ukazałam w tej notce jasny obraz taki jak chciałam, o czym pisałam we wstępie, ale wierzę, że przekazałam swoje odczucia najlepiej jak potrafiłam i że to docenicie. Jeśli tak nie było, to cóż, może przy następnym tego typu poście pójdzie mi lepiej.
To tyle. Do następnego i jeszcze raz, Wesołych Świąt!
sobota, 15 kwietnia 2017
środa, 12 kwietnia 2017
Ed Sheeran, człowiek kolorów!
[post poniżej zawiera moją opinię. wyrażam tutaj tylko swoje zdanie, nikogo nie obrażając, a jak wiadomo ile ludzi na świecie tyle opinii]
Witam!
Jak widać po tytule, dzisiejszy post poświęcony będzie osobowości jaką jest Ed Sheeran! Piosenkarz, tekściarz.. no ogólnie utalentowany facet! Nie chcę pisać na jego temat suchych faktów, nie do tego ten blog. Jednak, gdyby kogoś one interesowały, odsyłam do jego strony na Wikipedii. Dlaczego taki tytuł? W ramach odpowiedzi, dorzucam okładki płyt.
Dlaczego wybrałam akurat jego, żeby zacząć serię postów poświęconą muzyce? Cóż, jego najnowszy album Divide nadal można uznawać za pewnego rodzaju nowość, a nie chcę was zanudzać postami o samej starszej muzyce (chociaż, może kiedyś taki post powstanie). Dzisiaj chciałabym skupić się na jego twórczości, a nie na nim jako na osobie.
Zacznijmy więc od początku. Większość artystów (nie mówię, że wszyscy) startują ze swoją muzyczną karierą, wypuszczając w świat EP'ki. Zazwyczaj są one darmowe i jest możliwość ich streamingu w necie. Dobra, ale bądźmy szczerzy, tylko nieliczni, którzy usłyszą czyjąś EP'kę pomyślą "Wow! Ta muzyka jest świetna i niedługo będzie niesamowicie popularna na całym świecie", a potem, przede wszystkim, ZOSTAJĄ z artystą aż do czasu kiedy rzeczywiście osiągnie jakiś większy sukces. Z Ed'em było podobnie. Moje przygody z słuchaniem jego EP'ek zaczęły się oczywiście po płycie "+".
Jest to pierwszy studyjny album Ed'a i mam do niego ogromny sentyment! Potrafiłam (i nadal potrafię) słuchać jej w kółko przez pół dnia i żadna piosenka mi się nie nudziła. Płyta utrzymana jest w delikatnym, bardziej akustycznym klimacie, co bardzo dobrze słychać od razu na początku w piosenkach "The A Team" czy "Drunk", które oczywiście były singlami promującymi całą płytę zaraz obok "Small Bump", "Lego House" czy też "Give Me Love", które swoją drogą odniosło chyba największy sukces jeśli chodzi o tę płytę. Na krążku nie brakuje też żwawszych kawałków takich jak "Grade 8" czy "You Need Me, I Don't Need You", gdzie swoją drogą Ed pokazuje swoje niesamowite skillsy do rapowania!
Jednakże, najpiękniejszą w mojej skromnej opinii, na pewno najbardziej niedocenioną, jest piosenka "Kiss Me", która jest po prostu niesamowita. Uważam, że to najcudowniejsza piosenka na tej płycie i raczej nic tego nie zmieni. Moim marzeniem było usłyszeć ją na żywo i w pewnym sensie mi się to udało w warszawskim Torwarze w lutym 2015 roku.
Tutaj również, nie mogło zabraknąć pięknych i romantycznych piosenek takich jak "Thinking Out Loud" czy "Photograph", jednak znowu moim osobistym faworytem jest utwór "Tenerife Sea", który uważam, że powinien być grany na każdym ślubie na pierwszy taniec. Pamiętam, że gdy usłyszałam tę piosenkę po raz pierwszy miałam ciarki na ciele - a w muzyce właśnie o to chodzi, żeby poruszała.
Tak jak i na poprzednich płytach, musiałam upatrzyć, w mojej opinii, najpiękniejszy utwór na krążku, jakim jest "Perfect". Po godzinach przesłuchań i wewnętrznej walki samej ze sobą, wmówiłam sobie, że to ten. Chociaż decyzja była trudna i nadal podczas słuchania "Dive", "Happier" czy "Supermarket Flowers" mam wątpliwości.
Podsumowując:
Ed Sheeran jest artystą, którego mogę polecić każdemu, dosłownie każdemu - nie ważne czy jest się kobietą czy mężczyzną. Gitara oraz piękne teksty piosenek, to cechy, które zawsze będą mi się kojarzyć z nim najbardziej. Nie da się wybrać Tej Najlepszej, bo każda symbolizuje i opowiada co innego. Słuchając tych samych piosenek od praktycznie ponad pięciu lat można by pomyśleć, że kiedyś powinny się znudzić. Otóż nie. Uważam, że Ed Sheeran to artysta, którego muzyka przetrwa wieki. I właśnie to jest wspaniałe.
Tym postem chciałam również ponownie zwrócić uwagę na przesłanie całego mojego bloga. Na świecie niestety, znajdą się i tacy, którzy będą krytykować Ed'a i mówić, że robi "babską muzykę" (komentarz autentyczny). Prove them wrong!
Mam nadzieję, że zostawicie pod spodem komentarz, z waszymi ulubionymi piosenkami Ed'a!
Nie wiem czy podoba Wam się taka forma postów a'la recenzja(?), ale ja od zawsze bardzo chciałam prowadzić bloga o podobnej tematyce. Jeśli to czytasz, to znaczy, że dotrwałeś do końca mojego najdłuższego posta jak dotychczas, za co jestem Ci ogromnie wdzięczna.
O jakiej płycie/piosence/artyście chcielibyście kolejny post? Piszcie pod spodem.
Jeszcze raz dziękuję, do następnego!
Buziaki!
Witam!
Jak widać po tytule, dzisiejszy post poświęcony będzie osobowości jaką jest Ed Sheeran! Piosenkarz, tekściarz.. no ogólnie utalentowany facet! Nie chcę pisać na jego temat suchych faktów, nie do tego ten blog. Jednak, gdyby kogoś one interesowały, odsyłam do jego strony na Wikipedii. Dlaczego taki tytuł? W ramach odpowiedzi, dorzucam okładki płyt.
Dlaczego wybrałam akurat jego, żeby zacząć serię postów poświęconą muzyce? Cóż, jego najnowszy album Divide nadal można uznawać za pewnego rodzaju nowość, a nie chcę was zanudzać postami o samej starszej muzyce (chociaż, może kiedyś taki post powstanie). Dzisiaj chciałabym skupić się na jego twórczości, a nie na nim jako na osobie.
Zacznijmy więc od początku. Większość artystów (nie mówię, że wszyscy) startują ze swoją muzyczną karierą, wypuszczając w świat EP'ki. Zazwyczaj są one darmowe i jest możliwość ich streamingu w necie. Dobra, ale bądźmy szczerzy, tylko nieliczni, którzy usłyszą czyjąś EP'kę pomyślą "Wow! Ta muzyka jest świetna i niedługo będzie niesamowicie popularna na całym świecie", a potem, przede wszystkim, ZOSTAJĄ z artystą aż do czasu kiedy rzeczywiście osiągnie jakiś większy sukces. Z Ed'em było podobnie. Moje przygody z słuchaniem jego EP'ek zaczęły się oczywiście po płycie "+".
"+"
Jednakże, najpiękniejszą w mojej skromnej opinii, na pewno najbardziej niedocenioną, jest piosenka "Kiss Me", która jest po prostu niesamowita. Uważam, że to najcudowniejsza piosenka na tej płycie i raczej nic tego nie zmieni. Moim marzeniem było usłyszeć ją na żywo i w pewnym sensie mi się to udało w warszawskim Torwarze w lutym 2015 roku.
"X"
Druga studyjna płyta, która zrobiła furorę na całym świecie. Nic dziwnego, ponieważ możemy usłyszeć starego, ukochanego Ed'a w nowej odsłonie! Na krążku nie zabrakło "żywszych" piosenek takich jak "Sing" (która swoją drogą wprowadza w super nastrój!), "Don't", "Take It Back" czy "I'm a Mess". Oczywiście na płycie ani trochę nie brakuje gitary, ponieważ da się ją usłyszeć praktycznie w każdej piosence, tak samo jak bardzo szczere i osobiste teksty.Tutaj również, nie mogło zabraknąć pięknych i romantycznych piosenek takich jak "Thinking Out Loud" czy "Photograph", jednak znowu moim osobistym faworytem jest utwór "Tenerife Sea", który uważam, że powinien być grany na każdym ślubie na pierwszy taniec. Pamiętam, że gdy usłyszałam tę piosenkę po raz pierwszy miałam ciarki na ciele - a w muzyce właśnie o to chodzi, żeby poruszała.
"÷"
Najnowsza płyta, która swoją premierę miała zaraz na początku marca. Najnowsza i dla wielu najbardziej wyczekiwana, ponieważ wokalista tym krążkiem wrócił ze swojej nieco ponad rocznej przerwy! Jest to chyba najbardziej zróżnicowana stylowo płyta, co widać po pierwszych dwóch wydanych singlach, czyli "Shape of you" i "Castle on the Hill". Osobiście zaraz na początku preferowałam tę drugą, ze względu na bardziej szczery i osobisty tekst rudzielca, jednak furora jaką robi "Shape of you" jest nie do przeoczenia, więc po pewnym czasie sama również "zaraziłam się tym utworem", jeśli mogę to tak nazwać.Tak jak i na poprzednich płytach, musiałam upatrzyć, w mojej opinii, najpiękniejszy utwór na krążku, jakim jest "Perfect". Po godzinach przesłuchań i wewnętrznej walki samej ze sobą, wmówiłam sobie, że to ten. Chociaż decyzja była trudna i nadal podczas słuchania "Dive", "Happier" czy "Supermarket Flowers" mam wątpliwości.
Podsumowując:
Ed Sheeran jest artystą, którego mogę polecić każdemu, dosłownie każdemu - nie ważne czy jest się kobietą czy mężczyzną. Gitara oraz piękne teksty piosenek, to cechy, które zawsze będą mi się kojarzyć z nim najbardziej. Nie da się wybrać Tej Najlepszej, bo każda symbolizuje i opowiada co innego. Słuchając tych samych piosenek od praktycznie ponad pięciu lat można by pomyśleć, że kiedyś powinny się znudzić. Otóż nie. Uważam, że Ed Sheeran to artysta, którego muzyka przetrwa wieki. I właśnie to jest wspaniałe.
Tym postem chciałam również ponownie zwrócić uwagę na przesłanie całego mojego bloga. Na świecie niestety, znajdą się i tacy, którzy będą krytykować Ed'a i mówić, że robi "babską muzykę" (komentarz autentyczny). Prove them wrong!
Mam nadzieję, że zostawicie pod spodem komentarz, z waszymi ulubionymi piosenkami Ed'a!
Nie wiem czy podoba Wam się taka forma postów a'la recenzja(?), ale ja od zawsze bardzo chciałam prowadzić bloga o podobnej tematyce. Jeśli to czytasz, to znaczy, że dotrwałeś do końca mojego najdłuższego posta jak dotychczas, za co jestem Ci ogromnie wdzięczna.
O jakiej płycie/piosence/artyście chcielibyście kolejny post? Piszcie pod spodem.
Jeszcze raz dziękuję, do następnego!
Buziaki!
czwartek, 6 kwietnia 2017
Zaczynamy od jedzenia?
Cześć!
Nowy post i to o jedzeniu! No, może nie koniecznie. W dzisiejszym poście dowiecie się jak zrobić mega prosty i mega smaczny koktajl owocowy. Jest to mój własny przepis, więc nie bójcie się go wypróbować. Stworzyłam go, bo już wiele razy słyszałam uwagi odnośnie tego, że kiepska ze mnie kucharka, ale jak mówi mój blog Prove them wrong!
Nie jest to nic szczególnego, ale postanowiłam się z wami podzielić przepisem na niego. Napiszcie w komentarzach swoją opinię!
Koktajl jest z dodatkiem mleka sojowego o smaku czekoladowym, ponieważ jestem typem osoby, która uwielbia słodycze i dzięki temu składnikowi próbuję sama siebie oszukać, że to wysokokaloryczne łakocie do których mam słabość.
Składniki i ich proporcje możecie dowolnie zmieniać, wedle swoich upodobań! Możecie dać więcej truskawek a mniej banana, wtedy koktajl będzie bardziej truskawkowy. Zamiast czekoladowego sojowego mleka, możecie użyć na przykład waniliowego, albo w ogóle go nie dawać! Wtedy polecam zwiększyć porcję zwykłego mleka 0,5%, bo w innym przypadku koktajl może wyjść odrobinę za gęsty. Co więcej, osobiście preferuję te napoje zrobione z minimalnie dwóch owoców. Uważam, że jeden owoc to za mało i smak koktajlu będzie po prostu nudny!
No to może podam już przepis, oto on:
Przepis:
mleko 0,5% tłuszczu -> 100 ml (około 38 kcal)
mleko sojowe o smaku czekoladowym -> 100 ml (około 61 kcal)
1,5 szt banana -> około 150 g (około 132 kcal)
truskawki -> jakieś 4 sztuki, czyli około 100 g (około 30 kcal)
Razem: 261 kcal na kubek o zawartości 450 ml
Wszystkie składniki miksujemy ze sobą w blenderze i gotowe!
Dobrze by było, gdyby owoce były schłodzone lub też gdy już przygotujecie napój, żeby wstawić go do lodówki na jakiś czas, żeby go ochłodzić.
Dajcie znać w komentarzach czy wypróbowaliście mój przepis, albo dajcie mi jakiś swój, który będę mogła wypróbować! A zrobię to z ogromną przyjemnością!
Do następnego!
Buziaki!
PS: Zdjęcia mojego autorstwa. jak widać, amatorszczyzna.
Subskrybuj:
Posty (Atom)