sobota, 15 kwietnia 2017

Kolorowe jaja, czyli paradoks świąt wielkanocnych

          Boję się trochę pisać tego typu post na bloga, ponieważ będzie to jedna z tych notek, która napisana zazwyczaj jest pod wpływem emocji. Kolejnym zmartwieniem jest to, czy ktoś kto to przeczyta zorientuje się o co mi chodzi, bo mogę mieć problemy ze składnym ułożeniem tego co chcę tutaj przekazać, w taki sposób, żeby wszystko było poukładane po kolei i w pełni zrozumiałe. Ale! do odważnych świat należy, dlatego nie będę się hamować. Po to właśnie założyłam tego bloga, więc nie przedłużając przechodzimy do konkretów.

           Święta wielkanocne. Kolejne święto, które zaraz po świętach Bożego Narodzenia jest pełne... czego? Miłości? Rodzinnej atmosfery? Dobre sobie. Może i tak udajemy siedząc już ze wszystkimi przy stole, ale czy tak jest napewno? Zacznijmy od początku. Moja historia wygląda tak. Studiuję w mieście oddalonym od swojej miejscowości o jakieś pięćdziesiąt kilometrów. Pociągi tu nie dojeżdżają, a droga autobusem to dobra godzina wyjęta z mojego życia. Oczywiście przed przyjazdem do domu, posprzątałam swoje mieszkanie studenckie, co by nie zostawiać bałaganu na całe święta. Zazwyczaj wracam do domu na weekend z myślą odpoczęcia od codziennych obowiązków, które mam w moim życiu studenckim (nie ma ich mało, żeby nie było). Powrót na święta nie zapewnia mi tego typu spokoju, ponieważ święta to święta - więcej wyjaśniać nie trzeba. Jednym zdaniem masa roboty. Ale kurde, bez przesady! Nie chcę wyjść tutaj na jakąś niewdzięcznicę czy coś w tym stylu, ale nie macie czasem wrażenia, że wasze mamy czasem przesadzają?
          Zacznijmy od fundamentu tego zamieszania, a mianowicie świątecznych potraw. Z racji, że w domu mieszkamy w pięć osób (czyt. ja, rodzice i rodzice mojej mamy), zawsze jest chaos. Zazwyczaj, wolę się nie zbliżać do kuchni, ponieważ tam stacjonuje babcia z mamą. Ale niestety, to by było zbyt piękne, żeby było prawdziwe, więc do kuchni zawsze wchodzę po wypiciu melisy. Dobra, to był żart, ale prawdą jest to, że zawsze najpierw wolę uzbroić się w cierpliwość. Mama ma w nawyku wrzucania mi na głowę 2423534 rzeczy do zrobienia NA RAZ, a trzy minuty później jest zła, bo jeszcze ze wszystkim nie skończyłam. Kto ma podobnie? No nic. Robię wszystko bez najmniejszego zająknięcia, ALE, to i tak nie chroni mnie przed kolejną wiązanką jak to ogórek jest pokrojony źle, jak to użyłam nie tego noża co trzeba, czy też inne pierdoły, o które tylko wpadnie mojej mamie mnie posądzić. Najśmieszniejsze jest jednak to, że jest to cecha pokoleniowa, ponieważ, moja babcia w stronę mojej mamy zachowuje się zupełnie tak samo! Dlaczego tak się dzieje? Nie mam pojęcia. Pomijam fakt, jak to obie są bardzo zmęczone, chociaż nikt nie kazał im przygotowywać całej tony jedzenia, której i tak nie damy rady zjeść i męczymy te resztki przez kolejny miesiąc. Brzmi znajomo? W Boże Narodzenie jest tak samo, wiem.
          Kolejna kwestia, wiosenne porządki. Nie wiem, skąd mojej mamie ubzdurało się twierdzenie, że to ja jestem od sprzątania. Rozumiem, dziadkowie, emeryci, starsi, nie mogą się przemęczać. Wszystko jasne. Ale dlaczego są tacy tylko wtedy, gdy trzeba sprzątać? Na codzień to bardzo żwawa para starców. Tata z kolei jest pracownikiem fizycznym, więc gdy tylko ma wolne w pracy, odpoczywa ile może. Kolejny argument mojej mamy, że nikt inny w tym domu poza mną, nie może chociażby umyć podłogi. A mama? Ona napracowała się przecież w kuchni. Ja tam im tylko przeszkadzałam. Znaczy, tak daje mi do zrozumienia. Zazwyczaj w tym momencie lituje się nade mną tata i dzielimy obowiązki na nas dwoje.
          Dzień świąt. Dla mnie wygląda tak samo jak każdy inny. Jest tyle samo pracy o ile nie więcej, tylko po to, żeby rano usiąść przy stole, przy wielkanocnym śniadaniu, zjeść po jajku i udawać, że ostatnie kilka dni kłótni nie miały miejsca, oczywiście, wracając do nich zaraz przy sprzątaniu po śniadaniu. Idiotyzm? Mało powiedziane.

          Dlatego właśnie uważam, że świąteczna atmosfera to przereklamowana, nadmuchana przez media maszynka do zarabiania pieniędzy. Osobiście wolę zwykłe weekendowe powroty do domu gdzie nie ma całego tego chaosu, szumu i wojny o nic, a jest miła atmosfera i odpoczynek dla każdego. Moja mama, pomimo tego jak się zachowuje w takie dni jak Wielkanoc, jest niesamowitą kobietą, i nie zamieniłabym jej na nikogo innego. Jestem szczęściarą, że ją mam i wiem, że w takie dni jak te muszę po prostu zacisnąć zęby i przetrwać, bo pod koniec dnia, kocham ją jak nikogo innego. Tatę tak samo. I dziadów. I całą moją rodzinę. I mam nadzieję, że wy też doceniacie swoich najbliższych, bo to najważniejsze.

          Z tego miejsca, chciałabym Wam wszystkim, którzy to czytają, a wiem, że jest was niestety niewielu (o ile w ogóle istniejecie), wesołych świąt wielkanocnych, spędzonych w gronie najbliższej rodzinny i mam nadzieję, że bez tej całej otoczki, którą opisałam wyżej.



Takich postów jak ten, będzie zapewne więcej, ponieważ jest mi lżej na sercu jeśli je tutaj napiszę. Nie wiem czy ukazałam w tej notce jasny obraz taki jak chciałam, o czym pisałam we wstępie, ale wierzę, że przekazałam swoje odczucia najlepiej jak potrafiłam i że to docenicie. Jeśli tak nie było, to cóż, może przy następnym tego typu poście pójdzie mi lepiej.

To tyle. Do następnego i jeszcze raz, Wesołych Świąt!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz